Literatura faktu
-
Głośne myślenie o reportażu
Jesienią w czasie spotkania autorskiego na Podkarpaciu jedna z czytelniczek zapytała mnie, czy zauważyłem, że reportaż się wyczerpuje. Żeby zyskać na czasie, poprosiłem o doprecyzowanie pytania. Czytelniczka wyjaśniła wtedy, że choć jest wielką miłośniczką reportaży, to coraz rzadziej ją poruszają, mimo że same tematy są dla niej interesujące. „Dlatego uważam, że reportaż się wyczerpuje” – wyjaśniła.
Coś w tym jest. Owszem, reportaże są coraz częściej nagradzane przez gremia różnych nagród literackich, osobne półki z nimi można znaleźć w każdej księgarni, a gatunek nadal cieszy się dużą popularnością wśród osób czytających. Ale i ja coraz częściej po przeczytaniu reportażu czuję niedosyt. Owszem, dzięki niemu nadal wiele mogę się dowiedzieć, ale gromadzenie wiedzy to dla mnie za mało. Czy to moje wymagania się zmieniły? Stały się zbyt wygórowane? Czy dotknął mnie przesyt gatunkiem, którego wszędzie pełno? A może rzeczywiście reportaż przestaje dawać radę?
Dwa powyższe akapity to fragment mojego tekstu o reportażu, który został opublikowany na Dwutygodnik.com. Całość dostępna jest tutaj.
Jeszcze jedna próbka na zachętę: (…) aby lepiej opisywać rzeczywistość, reportaż powinien stać się jeszcze bardziej literacki. Co przez to rozumiem? Potrzebę jeszcze większego wykorzystania przez reporterów i reporterki narzędzi, jakimi posługuje się literatura piękna. Wbrew temu, co pod hasłem „reportaż literacki” podają niektóre słowniki, literackość nie oznacza automatycznie pozwolenia na zmyślanie (może ono być środkiem wyrazu, ale powinno być w tekście reportażowym jawnie zapowiedziane i szczególnie zaznaczone). Chodzi przede wszystkim o wykorzystanie metafor, epitetów, porównań, antropomorfizacji, peryfraz, eufemizmów, hiperbol, alegorii, ironii itd.
To nie jest oczywiście nowy postulat. W latach 60. XX wieku zgłaszało go już wspominane nowe dziennikarstwo. Zmiana miała polegać właśnie na sięgnięciu po środki wyrazu do tej pory kojarzone z literaturą piękną. Podstawowym budulcem reportażu przestała być jednoznaczna informacja, stała się nią scena. Pojedynczą scenę zaś reporterzy i reporterki konstruowali z wykorzystaniem materiału dziennikarskiego, a także dialogów i zwykle trzecioosobowej narracji. Sekwencje scen prowadziły czytelnika przez fabułę reportażu. Reporter natomiast zaczął porzucać patrzenie zdystansowanym okiem na rzecz spojrzenia subiektywnego.
Jednak dziś literackość powinniśmy rozumieć szerzej. Korzystając z doświadczeń nowego dziennikarstwa i pokrewnych mu form (gonzo, memoir), warto otworzyć się na cały zasób dorobku literatury. Myślę tutaj nie tylko o inspiracji wielkimi epickimi dziełami, z których wszyscy po trochu czerpiemy, ale też o dorobku poezji, ruchów awangardowych oraz teoriach, jakie wypracowali twórcy i badacze literatury w ostatnich kilkudziesięciu latach.
-
Wyjątkowa książka historyczna. “Kiedy wybuchnie wojna” Majewskiego
To wyjątkowa Książka historyczna. “Kiedy wybuchnie wojna” znalazła się tym roku w finale Nike. Jest to bardzo dobrze napisana opowieść o roku 1938.
Wielu piszących o tej książce, a także rekomendujących ją w blurbach na okładce, zwraca uwagę na styl Majewskiego. Że czyta się niemal jak powieść. Prawda. Potwierdzam.
Ale dla mnie równie ważna jest przeciekawa perspektywa, jaką obiera Majewski. Opowiada o roku 1938 nie z perspektywy Polski, a z punktu widzenia przede wszystkim Czechosłowacji. Taka zmiana optyki pozwala nam spojrzeć na znaną historię świeżym okiem i wiele odkryć. Polska staje się wtedy tylko jednym z wielu elementów gry ówczesnych mocarstw. I nie jest ona bohaterem pozytywnym. To raz.
Dwa. Majewski świetnie opowiada historię za pomocą szczegółów. Trochę jak reporter. Do opisów historycznych wydarzeń bardzo sprawie dodaje trochę codziennego życia, trochę zwykłego człowieczeństwa. Dzięki temu jego opowieść nabiera rumienców. Czytamy o rokowaniach dyplomatycznych, a jednocześnie Majewski pokazuje nam pot na czołach polityków i opisuje ich strach lub rozgoryczenie. Te wszystkie szczegóły życia pomijane zwykle przez historyków u Majewskiego są i robią robotę.
Trzy. Dzięki tej książce widzimy, jak wielowątkowa, skomplikowana i nie czarno-biała była historia i jest polityka. Jak wiele elementów oddziałowuje na proces polityczny i jak wiele z tych elementów po latach zapominamy, tworząc z historii prostą opowiastkę o bohaterach i ofiarach – jak gdybyśmy uczyli historii pokazując memy. To już taka moja reflekcja na koniec.
Polecam czytać Majewskiego nie tylko po to, żeby dowiedzieć się, jak wyglądał rok 1938, ale także dlatego, żeby zrozumieć naszą własną porażkę w nauczaniu i uczeniu się historii.
Majewski bardzo sprawne rysuje skomplikowany obraz układów, intryg i zagrywek dyplomatycznych. Bardzo to wszystko interesujące, chociaż muszę przyznać, że nieraz na początku gubiłem się w wątkach.
Autor dobrze trzyma napięcie. Co jest tym bardziej trudne, że z grubsza wiemy, jak się losy Czechosłowacji, Austrii czy Polski potoczą. Czyta się tę książkę całkiem dobrze, bo nie jest to praca typowo historyczna. To opowieść przyzwoicie sfabularyzowana.
Myslalem nad tym, czy uprawnionym byłoby napisanie, że czyta się tę książkę jak powieść. Ale dziś, kiedy jestem w połowie lektury, bliżej mi do stwierdzenia, że nie. Jednak materia w jakiej rzeźbił Majewski na to nie pozwala. Ale tak czy siak książka warta jest uwagi. Na pewno jest to jedna z lepszych książek historycznych, jakie kiedykolwiek czytałem. Zarówno że względu na treść, perspektywę jaką przyjął autor, jak i na formę.
-
Najlepsza książka z “Suliny” w 2020 roku. “Kajś” Zbigniewa Rokity
“Kajś” Zbigniewa Rokity to najlepsza książka z serii Sulina, jaką przeczytałem w tym roku. Od czasu “Strupa” Katarzyny Kobylarczyk nie czytałem w tej serii nic lepszego. Chociaż oczywiście nie po wszystkie wydane książki sięgnąłem.
Jeśli podobało wam się “Poniemieckie” Karoliny Kuszyk albo “Wieczny początek” o Warmii i Mazurach Beaty Szady, to w książce Zbigniewa Rokity natkniecie się kilkukrotnie na podobne wątki, ale uważam, że ta książka o Górnym Śląsku jest od wyżej wymienionych lepsza.
Rokita nie tylko pokazuje skomplikowane dzieje Śląska, nie tylko chce nam Górny Śląsk przybliżyć, on ten Śląsk odkrywa w pewien sposób na nowo.
Wystarczyło, że autor w opowiadaniu historii przybrał perspektywę śląskocentryczną, porzucając znaną nam ze szkoły narracje o ziemiach śląskich, które po I wojnie światowej wróciły do macierzy, i już ta opowieść zrobiła się inna, świeża, nieoczywista. Po prostu ciekawa.
Rokita buduje swoją opowieść wokół siebie, swojej rodziny i swoich poszukiwań tożsamości. Sam pochodzi z Gliwic. Historie rodzinne przedstawia na tle historii całego Śląska. Na początku czytania bylem sceptyczny, czy uda się Rokicie efektywne opowiadanie, czy nie popadnie w sentymentalne rodzinne wspominki, ale okazało się, że taka metoda ma głęboki sens. Zmagania rodziny autora z historią i samego Rokity ze swoją tożsamością świetnie pokazują, czym był i jest dziś Śląsk.
Sam pochodzę ze Śląska, ale dopiero dzięki książce Rokity zacząłem wyraźnie widzieć Śląsk i chyba trochę lepiej go zrozumiałem. Dlaczego dopiero teraz? “Kajś” świetnie to wyjaśnia. 🙂
Bardzo polecam! Wszystkim. Rokita świetnie pokazuje, jak bardzo Polacy nie rozumieją Ślązaków oraz jak często sami Ślązacy mają problem ze swoją tożsamością. Czytajmy więc tę książkę od morza po Tatry.